Klęczałam
przed tobą,ślepo wpatrzona w twoje szklące się oczy.Widziałam w nich
strach,jaki nigdy dotąd nie było dane mi zobaczyć.Po twoich policzkach
co chwilę spływały pojedyncze łzy,szybkim ruchem ręki ścierałeś je i
zaciskając mocno zęby,klnąłeś coś pod nosem.Delikatnie chwyciłam twoją
prawą dłoń i przysunęłam ją do swojej klatki piersiowej.Moje serce
biło w szalonym tempie,nie do powstrzymania.
-Czujesz?-szepnęłam,wtulając głowę w twoje ramiona.Rzuciłeś mi smutne spojrzenie.-To serce bije dla ciebie,tylko dla ciebie.
Oparłeś czoło o moje barki i wziąłeś głęboki oddech.-Damy radę kocie,zobaczysz.-szepnęłam,sama w to dokońca nie wierząc.
-To wszystko jest bez sensu..-powiedziałeś pół szeptem.Twój głos był zachrypnięty od płaczu.
-Pieprzysz
głupoty.-warknęłam,odsuwając się od ciebie.Ujęłam twoją twarz w obie
dłonie i głęboko spojrzałam ci w oczy.Płakałam,emocje były zbyt
silne.Płakałam cicho,wiedziałam,że muszę być silna,że muszę być silna
dla ciebie,dla siebie,dla nas.Czekał nas trudny czas,który pokazałby,czy
jesteśmy gotowi na prawdziwą miłość,która nie opiera się tylko na
słodkich słówkach,prezencikach,czy chodzeniu za rączkę.Prawdziwa miłość
to pokonywanie lęków,trudności,bólu.Umiejętność przetrwania najgorszych
chwil,najgorszych słów,łez,krzyków.Umiejętność bycia razem zawsze i na
zawsze.W gorącu i w chłodzie,na pustyni i na dnie oceanu,razem.Kochałam
cię najbardziej na świecie,nie wyobrażałam sobie życia bez
ciebie,dlatego nie mogłam się poddać,po prostu nie mogłam ..
Czule
musnęłam twoje spierzchnięte wargi,potem policzki,czoło,nos i
brodę.Otarłam ostatnie łzy i jeszcze raz się w ciebie wtuliłam.Czułeś
się pewniej,wiedząc,że jest obok ciebie ktoś,dla kogo zawsze będziesz
najważniejszy,ktoś,kto zawsze będzie przy tobie,mimo wszystko.
-Kocham cię.-szepnęłam ci do ucha,bawiąc się kosmykami twoich włosów.-Najbardziej na świecie,wiesz?
Wziąłeś
głęboki oddech,po czym wypuściłeś go jakby z ulgą.Objąłeś mnie
ramionami,usadziłeś na swoich kolanach i wtuliłeś się we mnie.
-Przepraszam,przepraszam cię za wszystko.-mruknąłeś, łącząc nasze dłonie.W odpowiedzi ucałowałam twoje czoło.
Tkwiliśmy
tak przez kilka kolejnych godzin,pochłonięci przez tysiące
emocji,razem.Rozmawialiśmy o wszystkim.O tym,co się stało,co się jeszcze
wydarzy.O naszych wspomnieniach i o współnej przyszłości.Od czasu do
czasu na twojej twarzy pojawiał się cichy uśmiech,było to samo w sobie
dla mnie najpiękniejszym zwycięstwem.Chciałam by czas się
zatrzymał,byśmy tak trwali.
Kolejne
dni mijały szybko,za szybko,ale były piękne.Nadrobilśmy wszystko to
co,co w ostatnim czasie zaniedbaliśmy.Cieszyliśmy się każdym dniem,każdą
godziną,minutą,sekundą jak nigdy dotąd.Uśmiechałeś się,śmiałeś
się,byłeś szczęśliwy,to mnie radowało najbardziej.Dzięki tobie
uwierzyłam,że wszystko nam się uda,uwierzyłam być może za wcześnie..
Któregoś
wieczora wpadłeś do mojego pokoju,cały roztrzęsiony,znowu
płakałeś.Zacząłeś nerwowo krązyć po dywanie,co chwila z twoich ust
wydobywały się siarczyste przekleństwa.
-Mam tego dość,słyszysz!?-krzyknąłeś,łapiąc mnie za ramiona i mocno mną potrząsając.
-Co
się dzieje?-szepnęłam
niepewnie.Byłeś wściekły,nieprzewidywalny,krzyczałeś,płakałeś.Miałam
mętlk w głowie.Gdy ujrzałeś w moich oczach strach i zobaczyłeś,że
sprawiasz mi ból,puściłeś moje ramiona,zostawiąc na nich czerowne ślady.
-Przepraszam.-rzuciłeś smętnie,po czym opadłeś wyzbyty wszelkich sił na fotel.Twarz ukryłeś w dłoniach.
-Co się dzieje?-powtórzyłam,siadając obok ciebie.
-Uwierzyłem ci.-warknąłeś,jakby z wyrzutem.Spoglądałam na ciebie,całkiem zdezorientowana.-Byłem dziś u lekarza,wiesz?
-Czemu
mi nie powiedziałeś,poszłabym z tobą..-mruknęłam.Było mi
przykro,obiecałeś,że będziemy wszystko robić razem,że przetrwamy to
razem.
-Wiesz
co powiedział?-byłeś głuchy na moje odpowiedzi.-Powiedział,że mam coraz
mniejsze szanse,bo leki nie działają tak,jak powinny.Mój organizm nie
chce ich przyswajać i ja ..-zawahałeś się.-I ja
umieram,rozumiesz?Umieram,kurwa!-w jednej chwili zerwałeś się z fotela i
wybiegłeś z pokoju,trzaskając drzwami.Pobiegłam za tobą,lecz zniknąłeś
już gdzieś pomiędzy ciemnościami ulic.
Przez
kolejne dni nie miałam z tobą żadnego kontaktu.Dzwoniłam,przychodziłam
pod dom,nic.Nie było cię w szkole,w domu,nie odbierałeś telefonu,byłeś
nieosiągalny.Martwiłam się coraz bardziej.Nieprzespane,przepłakane noce
stały się moją codziennością.W głowie ciągle siedziały mi twoje ostatnie
słowa,wykrzyczane w gniewie,wykrzyczane we
łzach.."Umieram,rozumiesz?...Umieram,kurwa!"